Dzieje się coś niedobrego. "Chorują całe rodziny"
Lekarze podstawowej opieki zdrowotnej zauważają, jak co luty, wzmożoną liczbę przypadków sezonowych infekcji. Tegoroczne przypadki są jednak niepokojące ze względu na ich nietypowy przebieg, co wzbudza zaniepokojenie wśród specjalistów. Tym razem infekcje dotykają zarówno dzieci, jak i dorosłych, przynosząc ze sobą większą liczbę poważnych komplikacji i częściej powracają po krótkim okresie ustąpienia objawów.
13.02.2024 11:03
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Alarm podnoszą eksperci z Federacji Porozumienie Zielonogórskie, którzy zwracają uwagę, że obecny sezon infekcyjny wyróżnia się na tle poprzednich. Notuje się wzrost liczby chorych Polaków, a infekcje, które ich dotykają, charakteryzują się długim czasem trwania i tendencją do nawrotów. Lek. Wojciech Pacholicki, wiceprezes tej Federacji, podkreśla w rozmowach z rodzicami, że dzieci nieustannie zmagały się z chorobami od jesieni.
"Jedna infekcja się kończy i po tygodniu jest już kolejna" – mówi lekarz. "Ten rok jest inny, bardzo trudny dla naszych pacjentów, którzy chorują wiele tygodni i ich stan zdrowia często nie poprawia się albo jest to poprawa na krótko. Najgorsze, że są oni stałym źródłem zakażenia w rodzinie, w szkole czy miejscu pracy."
Podobne obserwacje dokonują również lekarze rodzinni, którzy opiekują się dorosłymi pacjentami. "Obserwujemy zmasowany atak wirusów grypy, RSV czy SARS-CoV-2. Widzimy, że sezon grypowy ruszył teraz pełną parą" - wypowiada się w rozmowie z WP abcZdrowie internistka, lek. Joanna Pietroń z Centrum Medycznego Damiana.
"Mamy dużo przypadków grypy i RSV, COVID w tym momencie jest w odwrocie. Obserwuję też falę schodzącą anginy i szkarlatyny, a tak nietypowych wysypek nie widziałam nigdy, a w zawodzie pracuję ponad 30 lat. Dzisiaj infekcje wirusowe przebiegają z niezwykle szerokim spektrum objawów" - przyznaje w rozmowie z WP abcZdrowie lek. Bożena Janicka, prezes Porozumienia Pracodawców Ochrony Zdrowia.
Dodaje, że "dużym zaskoczeniem jest np. nakładanie się infekcji na siebie. Wykonany w przychodni test pokazuje np. grypę i RSV, czy COVID i RSV jednocześnie. To może sprawiać, że przebieg infekcji jest tak odmienny od tego, do którego przywykliśmy. Pandemia też zrobiła swoje w naszej odporności".
Lekarka nie ukrywa, że "w ostatnich tygodniach lekarze 'byli obłożeni pracą'". Wyjaśnia, że "wciąż trwające ferie w niektórych województwach są chwilą oddechu dla przychodni POZ, ale niewątpliwie to nie koniec fali zachorowań".
"W naszym klimacie grypa uderza na przełomie stycznia i lutego oraz lutego i marca, dodatkowo pogoda nam dokłada. W sobotę widziałam porozbieranych ludzi, absurd sięgnął zenitu, bo niektórzy mieli nawet krótki rękaw. Miałam taką refleksję: w poniedziałek ci wszyscy ludzie trafią do mojego gabinetu" - mówi.
Osobnym problemem jest "niechęć do szczepień". Dr Janicka zauważa, że "pomimo tego trendu, co roku była stała grupa osób, która jesienią szczepiła się przeciw grypie. W tym roku 'jest tragicznie, gorzej niż wcześniej'".
"Kiedyś sądziłam, że to kwestia kosztów, dziś wiem, że Polacy po prostu nie chcą się szczepić. Nic dziwnego, że potem tak masowo i nietypowo chorujemy" - zauważa.
Dr Piotr Ligocki, specjalista reumatologii i chorób wewnętrznych, kierownik Kliniki Chorób Wewnętrznych 10 Wojskowego Szpitala Klinicznego w Bydgoszczy mówi, że "podejrzewam, że przyczyną są głównie dwa czynniki. Po pierwsze, przez właściwie dwa lata, kiedy chodziliśmy w maseczkach oraz izolowaliśmy się, zachorowań na grypę i inne sezonowe infekcje niemal nie było. Układ immunologiczny nie miał możliwości 'treningu', więc nasza odporność się obniżyła".
Dodaje, że "na przebieg infekcji obecnie ma też wpływ sam COVID. Nawet infekcje SARS CoV-2 o łagodnym czy o bezobjawowym przebiegu mogą sprawiać, że odpowiedź immunologiczna na inne infekcje może działać nieodpowiednio. W układzie odpornościowym wytwarza się, nazwijmy to, bałagan immunologiczny".
Dr Ligocki podkreśla, że "w niepamięć odeszły czasy społecznej ostrożności, które miały przełożenie na mniejszy arsenał wirusów krążących w populacji".
"Teraz, gdy nawet zakażeni infekcjami wirusowymi nie noszą maseczek oraz odeszły w zapomnienie inne zasady, to mamy powrót do wirusologicznego Eldorado. Wydaje się, że odpowiedzi immunologicznej brakuje takiej agresywności w starciu z przeciwnikiem, np. wirusami, jak wcześniej, przed pandemią" - podsumowuje.
Polacy nie szczepią się, nie dbają o zasady bezpieczeństwa i higieny, które mogłyby zmniejszyć transmisję wirusów, wreszcie ich postępowanie w czasie choroby pozostawia wiele do życzenia. Eksperci z Federacji Porozumienie Zielonogórskie przyznają, że pacjenci "nie dają sobie czasu na rekonwalescencję: nie mają czasu na odpoczynek, niedoleczeni wracają do pracy".
"Świeży przykład z gabinetu: jeżeli pracodawca po dwóch czy trzech dniach nieobecności pracownika odbiera mu całą premię z miesiąca, a stanowi ona istotną część wynagrodzenia, to nie ma co się dziwić, że pacjent wróci do obowiązków zawodowych bez wahania. Jestem w takim wypadku bezradny. Mogę zalecić odpoczynek, nawodnienie, odpowiednie odżywianie i sen, alarmować, że zbyt szybki powrót do pracy to większe ryzyko powikłań, ale w przypadku twardego ultimatum czy presji ze strony pracodawcy nie dziwię się pacjentowi, że nie chce L4" - mówi w rozmowie z WP abcZdrowie lek. Aleksander Biesiada.
Dodaje, że "nieco inaczej wygląda to w przypadku pracy zdalnej, kiedy pracownik może wypełniać obowiązki zawodowe zza ekranu komputera. Ale jeżeli pacjent w natłoku spotkań czy tzw. callów nie nawadnia się należycie, nie ma czasu zażyć leków, narażony jest na stres, to i w takim wypadku infekcja może się przeciągać, a rekonwalescencja trwać dłużej".
"Kiedy koniec trudnego sezonu? Lekarze nie mają wątpliwości, że na to musimy jeszcze poczekać. Zbroją się w cierpliwość, a pacjentom przypominają, że wciąż warto się szczepić. Już po maksymalnie dziesięciu dniach nasz układ odpornościowy wytwarza przeciwciała, jak przypomina prezes PPOZ".
"Jeśli kwiecień będzie ciepły, to w połowie miesiąca możemy liczyć na koniec infekcyjnego armageddonu. Ale jeśli w myśl przysłowia, będziemy mieli kwiecień-plecień, to chorować możemy aż do maja" - mówi dr Janicka.