Tej randki w ciemno długo nie zapomni. Skończyła ją na ostrym dyżurze
Randki z nieznajomymi z internetu mogą być źródłem niespodzianek – czasami okazuje się, że osoba z drugiej strony nie jest dokładnie tą, za którą się podaje. Niezgodności mogą dotyczyć wyglądu, wieku, czy statusu społecznego. A to zaledwie wstęp do "przygód", jakie mogą nas spotkać na takim spotkaniu.
"Randkę skończyłam na ostrym dyżurze"
Justyna wspomina swoje dwie najgorsze randki. Na obie poszła z osobami poznanymi w sieci. Pierwszy partner przyszedł na spotkanie wyraźnie pijany, tłumacząc, że to ze stresu. Pomimo jej niewielkiego doświadczenia, zamiast natychmiast kończyć spotkanie, spędziła z nim godzinę. W rezultacie, po wyjściu z pubu i chaotycznym zachowaniu mężczyzny, Justyna zakończyła randkę z złamanym nosem na izbie przyjęć.
Od tego momentu, Justyna na randkach błyskawicznie reaguje, gdy coś idzie nie tak, aby nie marnować swojego czasu. Drugie spotkanie odbyło się z mężczyzną, który na żywo okazał się diametralnie różny od swojego wizerunku w internecie - zamiast młodego, przystojnego Marcina, pojawił się starszy, łysiejący mężczyzna z brzuszkiem, nie widzący problemu w swoim kłamstwie. Justyna szybko opuściła miejsce spotkania.
Marta zdecydowała się na randkę z mężczyzną, z którym kontaktowała się przez aplikację randkową, mimo że ten nie zamieścił swoich zdjęć. Zachęcona opisem jego profilu, zdecydowała się na spotkanie. Sama też nie zamieściła swoich zdjęć w serwisie - ceniła swoją anonimowość, nie chcąc, by koledzy z pracy dowiedzieli się o jej aktywności na portalu randkowym. Młody człowiek zamówił jej piwo, mimo że nie lubiła alkoholu, a przez długie godziny opowiadał tylko o sobie, nie dając jej szansy na włączenie się do rozmowy. Na koniec zaproponował, by odwiedziła go w domu pod nieobecność rodziców, poruszając również tematykę dzieci i narzekał na feministki, co całkowicie odebrało Marcie chęć kontynuowania znajomości.
Następna część artykułu znajduje się pod załączonym materiałem wideo
"Nie zapytał nawet, jak mam na imię"
Kamila z kolei została umówiona na randkę przez znajomego, który zapewniał, że ma dla niej idealnego kandydata. Chociaż zdjęcie, które jej pokazano, było niewyraźne, zdecydowała się na spotkanie. Jednak mężczyzna, z którym się spotkała, zupełnie nie odpowiadał jej gustowi, mimo że rozmowa z nim była przyjemna. Po spotkaniu, chcąc ją odprowadzić do domu, naruszył jej prywatność, w konsekwencji szerząc fałszywe plotki na jej temat.
- Kuba w korytarzu zdjął buty i rozsiadł się na kanapie. Stopy tak mu śmierdziały, że musiałam otworzyć okno, a potem wyprać całą kanapę i wietrzyć pokój. Oczywiście nie spieszyło mu się do wyjścia, więc po 30 min musiałam go wyprosić. Myślałam, że to już koniec. Następnego dnia od kolegi dowiedziałam się, że nakłamał wszystkim znajomym, również naszym wspólnym, że uprawialiśmy seks, a ja szaleję na jego punkcie. W dodatku "wystalkował" mnie w internecie, ustawił moje zdjęcie na tapecie w telefonie i mówił, że jestem jego dziewczyną. Kilka tygodni musiałam to odkręcać. A z kolegą, który nas próbował wyswatać, nie rozmawiam do tej pory - opowiada Kamila.
Paulina natomiast nawiązała kontakt z Michałem (imię zmienione dla ochrony prywatności) przez stronę dla miłośników eksploracji opuszczonych budynków. Spotkali się, aby razem zwiedzić ruinę, co było dla nich niezapomnianą przygodą. Jednak po zachwycie przyszedł czas na powrót, który okazał się ogromnym wyzwaniem. Michał, mając niedziałający telefon, pomylił drogę, co skończyło się wielogodzinnym błądzeniem i ostatecznie pozostawieniem Pauliny samej na ławce. Paulina musiała radzić sobie sama, przez co całe zdarzenie stało się dla niej źródłem wstydu i upokorzenia. Kontakt z Michałem, który następnego dnia próbował bagatelizować całe zdarzenie, został zerwany.
- Powiedział mi, że jestem mądra, więc "wiedział, że sobie jakoś poradzę". Następnego dnia oddał mi rzeczy, próbował wszystko zbagatelizować, mówiąc, że to była "prawdziwa przygoda" i zapytał, czy znowu gdzieś z nim nie pojadę. Oczywiście nie było na to szans. Nigdy więcej się do niego nie odezwałam - skwitowała Paulina.
Sonia Miniewicz dla Wirtualnej Polski